Wielu mężczyzn przebierających się za kobiety zadaje sobie to pytanie. Czy mogę z tego zrezygnować? Czy potrafię bez tego żyć? Czy oprę się tej pokusie? Z moich doświadczeń wynika, że odpowiedź jest, stety albo niestety jedna: nie. Postaram się wyjaśnić na własnym przykładzie dlaczego tak jest.

Początki

Zapewne większość crossdresserów zaczynało się przebierać w dzieciństwie lub w czasach dojrzewania. Dokładnie nie pamiętam kiedy pierwsze „zabawy” pojawiły się u mnie. Posiadałam swoją ukrytą kolekcję damskiej bielizny. Chowałam ją pod szafą lub za łóżkiem. Niestety nie były to dobre miejsca i rodzice w jakiś sposób się dowiedzieli. Nie powiedzieli mi tego jednak, ale moje rzeczy zniknęły. Poczułam się źle, bałam się ich reakcji. Ale dziwnym trafem nie było konfrontacji z ich strony. Może nie chcieli? Nie wiem. W każdym razie wiedziałam, że moje przebieranki nie są dobre, wstydziłam się tego i chciałam z tym skończyć. I wiecie co? Nie udało się. Nie potrafiłam oprzeć się temu dreszczyku emocji, gdy ubierałam kobiecą garderobę. Nauczyło mnie to jednak, że muszę być bardziej uważna i lepiej ukrywać swoje rzeczy. Zakupiłam nawet kłódkę do „pokrowca na laptopa”, żeby było wiadomo: nie otwierać.

Na swoim

Potem nastąpiła przeprowadzka do kawalerki. Mieszkałam sama, idealna sytuacja. W pewnym momencie jednak „zachłysnęłam” się crossdressingiem. Dlaczego? Ponieważ dzień w dzień się przebierałam. Przychodziłam z pracy i od razu zmieniałam spodnie na spódnicę, koszulę na bluzkę. Weekendami, gdy nigdzie nie wychodziłam, spędzałam cały dzień w mieszkaniu en femme. Ale po dwóch tygodniach takiego „maratonu” dotarło do mnie, że chyba jednak tak nie chcę żyć. Że jednak trochę brakuje mi mojego męskiego alter ego. Poczułam się „nie sobą”, jeżeli można to tak nazwać. I znowu przebieranki ustały, nie występowały codziennie. Ale one nie zniknęły. Wróciły z mniejszą częstotliwością. Nie potrafiłam z tego zrezygnować. Często myślę o sobie, jako o dwóch osobach w jednym ciele. I gdy jedna, na przykład ta męska, jest za długo na zewnątrz, wtedy żeńska się odzywa i chce się pokazać. I to samo działa w drugą stronę. Nie jestem w stanie żyć tylko jako mężczyzna, ale zdaję sobie sprawę, że nie będę potrafić też żyć tylko jako kobieta. Czasami marzę o tym, żeby istniał magiczny guziczek, który zmienia człowiekowi płeć na zawołanie i może bez problemów wrócić do poprzedniej postaci. Ale wiem, że coś takiego nie istnieje i muszę się z tym pogodzić

Druga połówka

Inną sytuacją, kiedy chciałam zrezygnować z crossdressingu, było poznanie mojej drugiej połówki. Myślałam, że dzięki temu już nie będę musiała się przebierać, żeby zaspokoić swoje „żeńskie potrzeby”. W końcu miałam dziewczynę. Jednak zdałam sobie sprawę, że nie o to w tym chodzi. Przebieranie się za kobietę nie jest substytutem partnerki. Nie wiem, czy inni myślą podobnie, ale wtedy, gdy zaczął się nasz związek, w mojej głowie była nadzieja, że będę mogła wywalić wszystkie ubrania, bieliznę i uwolnić się od tego. Nic bardziej mylnego. Za każdym razem, gdy zostawałam sama w mieszkaniu na dzień/dwa chęć przebrania była cały czas obecna. Praktycznie nic się nie zmieniło. Ale dzięki cudownej partnerce, która zaakceptowała moje zainteresowania/hobby, zrozumiałam, że nie muszę z tym walczyć. To nie jest nic złego. To jest część mnie, mojej osobowości i nie da się z tego zrezygnować, bez uszczerbku na psychice.

Czytałam wiele historii w Internecie o tym, jak niektóre osoby próbowały zrezygnować z crossdressingu. I praktycznie za każdym razem chęć przebierania się za kobietę wracała. Mimo, że niektórzy się ożenili, urodziły im się dzieci i wiedzieli, że powinny z tym skończyć, to i tak wewnętrzna potrzeba była silniejsza, a wręcz zdwojona po dłuższym uśpieniu. Co chcę przekazać w tym wpisie, to jest to, żebyśmy wszyscy akceptowali siebie, takimi jakimi jesteśmy. I wiem, że jest to trudne, zwłaszcza, że należymy do mniejszości, nasze zachowanie wydaje się nienormalne, dziwne. Ale im szybciej sobie uświadomimy, że z tym nie wygramy i polubimy samych siebie, tym lepiej dla naszego zdrowia psychicznego i zapewne też dla otoczenia w którym żyjemy.